sobota, 13 czerwca 2009

Beskid Żywiecki: Babia Góra z Krowiarek





Trasa: Krowiarki - szlak czerwony - Babia Góra - szlak czerwony - Sokolica - Perć Przyrodników - szlak niebieski - Krowiarki

Od rana aż strach patrzeć przez okno - tak pochmurno. Jestem jednak umówiona z grupą mieszkającą w ośrodku, która jedzie autokarem na Krowiarki, więc czekam aż się zbiorą. Miałabym ochotę zrezygnować, ale skoro oni się nie poddają, to mnie też nie wypada. Gdy wsiadamy do autobusu, zaczyna padać. Zastanawiam się, co to będzie dalej.

Pierwotnie planowałam przejście z Krowiarek na Policę i Halę Krupową, a dalej do Skawicy, ale widząc rano chmury rozmyśliłam się. Uznałam, że lepiej iść na Babią, bo tam mogę załapać się na oglądanie chmur z góry, co na Policy wydawało mi się niezbyt prawdopodobne.

Na Krowiarkach ludzi dużo. Nic dziwnego - jest sobota, a na dodatek długi weekend. Prawie wszyscy ubrani lekko, żeby nie powiedzieć bardzo lekko. Kilkoro ludzi z "mojej" wycieczki chce iść Percią Akademicką. Ich przewodniczka się jednak nie zgadza, więc wszyscy idą standardowym czerwonym szlakiem. A na nim ludzi naprawdę dużo. Cały czas idzie się sznurkiem. Tempo trzeba trzymać takie, jak inni, bo albo trzeba wyprzedzać albo samemu będzie się wyprzedzanym. Nie za bardzo mi się to podoba. Chcąc trochę odpocząć trzeba szukać szerszych fragmentów szlaku, bo gdzie indziej każdy odpoczywający staje się zawalidrogą. W gęstym lesie nie czuć deszczu, a z racji podchodzenia pod górę jest dość ciepło. Gorzej będzie począwszy od Sokolicy. O ile do Sokolicy uważałam, że ubrałam się za ciepło, o tyle od Sokolicy przez następne parę godzin będzie mi strasznie zimno. Najpierw zaczyna mocno wiać zimny wiatr. Zakładam czapkę i kaptur. Dookoła mgła lub chmury - jedno jest pewne - widoczność żadna. Po jakimś czasie zaczyna zacinać prosto w twarz lodowaty deszcz, a potem także śnieg. Wiatr tak siecze, że ręką przytrzymuję sobie kaptur, żeby zasłonić chociaż jeden policzek. Dłoń marznie mi jednak tak bardzo, ze palców wręcz nie czuję, chociaż mam rękawiczki. Odechciewa mi się wszystkiego. Chwilami wiatr wieje tak mocno, ze trzeba przystanąć, bo nie sposób iść. A naokoło mnóstwo ludzi - przede mną i za mną. Duża ich część idzie w ubraniach letnich - krótkie spodenki, krótkie rękawy, a jedynym okryciem jest foliowy płaszcz przeciwdeszczowy. Nie wiem, jak tak się da iść - z takim ekwipunkiem już dawno bym zawróciła. W końcu mam dość. Chowam się od wiatru za jakimiś skałami i myślę. Nie wiem, jak jeszcze daleko do szczytu, bo nic nie widać. Widzę tylko kryształki śniegu oblepiające kamienie. Jedyny raz wyciągam aparat, żeby im zrobić zdjęcie. Mimo kiepskiego morale postanawiam iść dalej. I dobrze, bo okazuje się, że szczyt jest już tuż tuż. Na górze tłum ludzi. Wszyscy chowają się za murkiem z kamieni. Trzęsę się jak galareta i myślę tylko o tym, że to jeszcze nie koniec, że będzie trzeba jeszcze wrócić. Czym prędzej zbieram się więc w drogę powrotną.

Teraz jest nieco lepiej, bo wiatr wieje w plecy. Po jakimś czasie robi mi się nawet w miarę ciepło. Powoli chmury przerzedzają się i można obserwować, jak Sokolica raz pokazuje się, a raz niknie - wszystko w przeciągu kilku chwil. Gdy jestem na Sokolicy, pogoda robi się już bardziej znośna i chociaż planowałam powrót czerwonym szlakiem do Krowiarek, to przypominam sobie o zielonym szlaku zwanym Percią Przyrodników, prowadzącym do Górnego Płaju. Cofam się więc kilka kroków i ruszam tym właśnie szlakiem.

Szlak jest piękny na całej długości. Nie bez powodu nazwany został Percią Przyrodników. Roślinność jest tu niezwykle bujna, gęsta, soczyście zielona, a do tego sprawiająca wrażenie bardziej pierwotnej niż gdzie indziej. Ścieżka jest wąska i bardzo stromo. Po niedawnym deszczu jest bardzo ślisko i trzeba dwa razy pomyśleć zanim postawi się gdzieś stopę - zwłaszcza w górnej części. Co ciekawe nie idzie tędy nikt, absolutnie nikt. Wydaje mi się to nieprawdopodobne zważywszy na ruch jaki był na czerwonym szlaku.

Perć Przyrodników prowadzi do niebieskiego szlaku z Krowiarek na Markowe Szczawiny zwanego Górnym Płajem. Tu ludzi nieco więcej, chociaż też nie za dużo. Po kilkunastu minutach wyłania się po lewej stronie Mokry Stawek, do którego prowadzi boczna dróżka. Staw jest nieduży, ale ma ładny kolor. Zatrzymuję się tam na chwilę i idę dalej do Krowiarek. W międzyczasie wychodzi nawet słońce - na jego widok byłabym niemal gotowa na powrót na Babią. Jest już jednak dość późno i jest to zupełnie nierealny pomysł. Żal mi jednak bardzo, bo to ostatni dzień w Zawoi - następnego dnia rano wyjazd do domu.

czwartek, 11 czerwca 2009

Zubrzyca Górna: Orawski Park Etnograficzny







Na Boże Ciało planuję wycieczkę do skansenu w Zubrzycy odległej od Zawoi o 10-15 km. Rano pogoda jest dobra, ale zapowiadane są burze, więc wolę zrezygnować z gór. Problem jest jednak taki, że do Zubrzycy nic nie jeździ, a na pieszo jest to 6 godzin drogi w dwie strony plus oczywiście czas potrzebny na zwiedzanie skansenu. Wpadam na pomysł, aby jechać tam rowerem. Wypożyczalnia jest Wilcznej przy sklepie spożywczym czynnym 7 dni w tygodniu. Wypożyczenie roweru na cały dzień kosztuje 25 zł. Decyduję się więc na rower, chociaż nie jeździłam już od wieków. Spodziewam się, że będą problemy i już z góry nastawiam się na to, że sporą część trasy będę musiała przejść na pieszo.

Do pokonania jest powiedzmy 13 km w jedną stronę. Sęk w tym, że do połowy trasy jest cały czas pod górkę. Trzeba bowiem dojechać do Przełęczy Krowiarki położonej na wysokości 1012 m, podczas gdy Zawoja leży jakieś 200-300 m niżej. Cały czas jedzie się szosą o niewielkim nachylenia, ale dla mnie to i tak za dużo. Udaje mi się dojechać tylko do Zawoi Policznej, a i to z licznymi przystankami. Tam też ostatecznie decyduję, że póki co to już dość tej jazdy. Schodzę z roweru ledwo żywa i nie zamierzam na niego wsiadać prędzej niż na przełęczy. Widzę, że szybciej, a co najważniejsze łatwiej dotrę tam na pieszo. Zajmie mi to około półtorej godziny.

Na pieszo jest znacznie łatwiej, ale problemem są samochody jadące w dużych ilościach. Droga nie jest zbyt szeroka, więc co i rusz muszę schodzić na pobocze. Poza tym na ostatnim odcinku są ostre zakręty, więc trzeba uważać. Chociaż idę wolno, to i tak jestem zmęczona, bo cały czas pod górę, a do tego jest bardzo ciepło. Dłuższą przerwę robię sobie dopiero na przełęczy, gdzie kręci się sporo ludzi wybierających się na Babią. Po odpoczynku wsiadam wreszcie na rower - od przełęczy jest już cały czas w dół. To jest dopiero jazda! Zero wysiłku, żadnego pedałowanie i mknie się przed siebie! Wiatr siecze po twarzy i rękach i chociaż jest ciepło, to momentami zdaje się on wręcz lodowaty. Chciałoby się powiedzieć - z górki na pazurki! Jadę cały czas na hamulcu, bo takiej jazdy nie jestem zwyczajna, a poza tym szosa jest pełna dziur i łat oraz piasku i drobnych kamyczków. Boję się, że rower mi się na nich pośliźnie i się przewrócę. Zaczynam nawet żałować, że nie wzięłam kasku z wypożyczalni. Trzymam się więc kierownicy tak kurczowo, że zaczynają mnie boleć dłonie. Jadę tak kilka kilometrów. Nie wiadomo kiedy frajda się kończy - pojawiają się zabudowania Zubrzycy, a wkrótce także i skansen.

Przy skansenie wielka niespodzianka - wywieszona kartka informuje, że z powodu święta skansen zamknięty. Wściec się można! Na parkingu obok są też inni ludzie - wszyscy pocałują klamkę. Stoję pod bramą i nie mogę w to uwierzyć, że w długi czerwcowy weekend może komukolwiek przyjść do głowy zamknięcie obiektu turystycznego! Skansen dookoła otoczony jest wysokim ogrodzeniem, ale mam nadzieję, że gdzieś znajdę jakiś wyłom i uda mi się chociaż cokolwiek zobaczyć. Postanawiam więc obejść go dookoła. I dobrze, bo okazuje się, że większość budynków położona jest poza ogrodzeniem i jest do nich dostęp tzn. nie można wejść do środka, ale może zobaczyć je z zewnątrz.

Budynki stoją z dala od szosy - trzeba skręcić w polną dróżkę tuż obok skansenu. Z dróżki tej widać kilka budynków i w pierwszej chwili wydaje się nawet, że są to zamieszkane gospodarstwa, ale gdy podejdzie się bliżej, widać, że to obiekty zabytkowe. Im dalej się idzie, tym więcej się ich pokazuje. Budynki stoją na rozległej łące, oddalone nieco od siebie. Jednym z pierwszych jest chata Misińców, w której podczas budowy drogi mieszkał w 1938 roku Karol Wojtyła. Do większości domów można zajrzeć przez okna - w środku są dawne meble i sprzęty. Sama łąka z tymi domami jest piękna - taka wiejsko-sielska. Zielona trawa, ule, żółte kwiatki - pięknie po prostu. Do tego ludzi bardzo niewielu, bo pewnie nikt nie szukał skansenu widząc, że jest on zamknięty. Nie chce się stamtąd odchodzić, ale czas nagli tym bardziej, że nie wiadomo kiedy pojawiają się granatowe chmury zapowiadające burzę. Zbieram się więc szybko w drogę powrotną.

Wracam tą samą droga, którą przyszłam-przyjechałam. Do przełęczy mam pod górkę i nawet nie próbuję jechać rowerem. W międzyczasie chmury przemieszczają się w inną stronę i gdy kończą się zabudowania Zubrzycy, pojawiają się Tatry. Staram się napatrzeć na nie, ile się da, bo spodziewam się, że szybko schowają się za chmurami. Będą mi jednak jeszcze towarzyszyć w drodze do przełęczy i w kilku miejscach pomiędzy drzewami pokażą się w jeszcze pełniejszej krasie. Do przełęczy idzie mi się dobrze, znacznie łatwiej niż od strony Zawoi. Od przełęczy jadę już rowerem. Po drodze jedna przerwa na parkingu, z którego widać Babią i druga w Zawoi Policznej, gdzie zatrzymuję się zrobić zdjęcia owcom, których za często w Zawoi nie widać.

środa, 10 czerwca 2009

Zawoja: Skansen





Na ten dzień zaplanowałam krótką trasę w granicach Zawoi: Skansen w Markowej, stamtąd do Czatozy, z powrotem do Markowej i dalej niebieskim szlakiem do Policznego. Bardzo szybko popsuła się jednak pogoda i planów nie udało mi się zrealizować poza głównym ich elementem, a więc skansenem.
Skansen połozony jest kilka minut w górę od przystanku w Markowej. Jest niewielki, bo jest w nim tylko kilka budynków, ale za to jest pięknie położony pod Babią Górą. Chociaż w żaden sposób nie dorównuje on skansenowi w Zubrzycy, to jest niezwykle urokliwym miejscem.
Ze skansenu idę do Czatoży. Po drodze nie ma nic szczególnie ciekawego - ot, taka przechadzka skrajem lasu. Tym samym szlakiem wracam do Markowej, a potem obieram szlak niebieski. W planach mam Sulową Cyrhlę, Rbny Potok i Polanę Norczak. Niestety ledwo wchodzę w las, słychać pierwsze dalekie grzmoty. Nd głową widać niewielki fragment nieba, ale z tego, co widzę jest bardzo pochmurno. Zastanawiam się, co robić - czy iść dalej, czy wracać do Markowej. Postanawiam zaryzykować, w razie czego po drodze będzie jeszcze możliwość skrócenia trasy i powrou do cywilizacji. Grzmoty stają się jednak coraz bliższe, więc przyspieszam tak, że brak mi tchu i co chwila muszę się zatrzymywać. Żałuję, że nie wycofałam się w porę. Widzę, że ryzykowne jest forsowanie szlaku do końca, więc skręcam w szlak czarny, od którego odchodzi zielona ścieżka przyrodnicza prowadząca prawie do Wilcznej. Ścieżka jest pięknie położona na niewielkim niezalesionym wzniesieniu. Po obu stronach pięknie widać doliny i góry ponad nimi. Widać jednak także granatowe kłęby chmur. Chociaż wyglądają pięknie, to nie mam ochoty czekać na to, co ze sobą przyniosą. Niestety ścieżka jest fatalnie oznakowana, kilkukrotnie gubię znaki, co potęguje tylko zdnerwowanie i wydłuza drogę. Co i rusz zerkam na mapę, nawet nie chowam jej juz do plecaka, ale mimo to nie mogę się zorientować, w którym dokładnie miejscu jestem. Dookoła widać zabudowania Zawoi, ale nie wiadomo, jak się do nich dostać. W końcu udaje mi się zejść na tyle nisko, że wydaje się ich główna droga jest już tuż tuż. Przechodzę czyjeś podwórku i jest to ostatnie miejsce, gdzie widzę znaki. Wybieram drogę, która wydaje mi się najbardziej sensowna, chociaż z drugiej strony, to wcale nie wygląda ona jak część ścieżki przyrodniczej. Po krótkim czasie słyszę odgłosy ulicy, więc jestem pewna, że już koniec. Prawda, ale okazuje się, że drogą ta jednak była zła, bo kończy sie nad brzegiem rzeczki. Nie zamierzam szukać innej drogi, więc dalej przez rzekę na drugą stronę. Stamtąd mam jeszcze kawałek do ośrodka i po drodze łapie mnie jeszcze niewielki deszcz.

wtorek, 9 czerwca 2009

Beskid Żywiecki: Mała Babia Góra przez Markowe Szczawiny





Trasa: Zawoja - szlak zielony - Markowe Szczawiny - szlak czerwony - Przełęcz Brona - szlak zielony - szlak czerwony - Fickowe Rozstaje - szlak żółty - Zawoja Czatoża

Następnego dnia po zdobyciu Babiej wybieram się na jej 200 metrów niższą sąsiadkę. Mała Babia zwana także Cylem ma 1517 m npm i jest niezalesiona, więc spodziewam się widoków niemal takich jak z Babiej. Od rana jest jednak pochmurno, co nie wróży zbyt dobrze.

Do Zawoi Markowej jadę z Wideł busem, aby zaoszczędzić czasu i sił. Po dojściu na Markowe Szczawiny spotykam dwie spore grupy wybierające się na Perć Akademicką. Na Bronę póki co nikt oprócz mnie nie idzie. Jedynymi towarzyszami są bardzo intensywnie pracujące dzięcioły. Trasa jest tu dość męcząca, bo szlak jest stromy. Na przełęczy bardzo wieje i jest tak zimno, że chcąc zrobić sobie przerwę, chowam się między krzaki kosodrzewiny. Liczę, że w międzyczasie chmury nieco się rozejdą, ale jest odwrotnie - jest ich coraz więcej. Dalsze siedzenie nie ma więc sensu - idę na szczyt. Na przełęczy po jakimś czasie pojawiają się pojedynczy ludzie, ale wszyscy idą na Babią. Tymczasem w drodze na Małą Babią spotkam tylko jednego turystę idącego z naprzeciwka. Mówi, że idzie już 6 godzin i nie spotkał nikogo! Na szczycie są jednak jakieś niedobitki. Widoki w kierunku Babiej bardzo ładne mimo chmur, poza Babią nie widać niestety zbyt wiele. Widzę więc, ze jeszcze kiedyś muszę tu przyjść przy lepszej widoczności. Póki co spędzam trochę czasu na górze, znów między kosówką, żeby było cieplej.

Dalej zamierzam przejść grzbietem Cyla, a potem skręcić do Hali Czarnego. Zgodnie z mapą to mniej więcej godzina drogi. Początkowo szlak biegnie poza górną granicą lasu i widać zarysy gór m.in. Pilsko. Widoczność jest jednak zdecydowanie poniżej moich oczekiwań. Szlak dłuży mi się przy tym niemiłosiernie i chyba idę dłużej niż wynikałoby to z mapy. Chwilami zaczynam się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie przegapiłam skrzyżowania szlaków. Wydaje się to jednak niemożliwe, bo ścieżka jest wąska, a po obu stronach gęste zarośla. Co i rusz jednak patrzę na mapę w poszukiwaniu jakiś charakterystycznych punktów, ale niestety nic takiego nie widzę. Gdy zaczynam się już denerwować, pojawia się skrzyżowanie. Skręcam na szlak wiodący do Hali Czarnego. Na mapie jest ona oznaczona jako punkt widokowy. Na miejscu okazuje się jednak, że raczej był tu punkt widokowy kiedyś, teraz go nie ma. W sporej części hala jest zarośnięta i nic z niej zobaczyć nie sposób. Robię więc sobie tylko krótką przerwę na jedzenie i idę dalej żółtym szlakiem do Czatoży.

Szlak ten prowadzi tzw. Knieją Czatożańską. Ludzi nie ma tu w ogóle - w zasadzie to nie spotkałam nikogo od Cyla. Raz pojawia się tylko jakaś sarna, czy też coś sarnopodobnego. Niestety nie udaje mi się uruchomić na czas aparatu i robię zdjęcie w ostatniej chwili. Po drodze powinna być tu gdzieś tzw. Gruba Jodła, a w zasadzie ślad po tym, że kiedyś tu rosła. Niestety przegapiłam ją. Atrakcja są jednak pola czosnku niedźwiedziego, które spotykam w kilku miejscach. Tworzą zwarte odizolowane grupy otoczone zeszłorocznymi suchymi liśćmi. Ostatnią atrakcją tego dnia są zabytkowe piwniczki i dzwonnica loretańska w Czatoży. Niestety piwniczki pokryte są eternitem, co psuje efekt - mam nadzieję, że kiedyś ktoś coś z tym zrobi. Z Czatoży jest jeszcze kawałek drogi do Wilcznej. Pamiętając jednak historię z autobusem w Markowej, wolę nie oglądać się na żaden środek transportu i idę na pieszo. Tym bardziej, że w międzyczasie wyszło słońce i zrobiło się ciepło. Co i rusz oglądam się za siebie, żeby jeszcze raz spojrzeć na góry. Dopiero co z nich zeszłam, a już chciałabym być tam z powrotem...

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Beskid Żywiecki: Babia Góra z Krowiarek











Trasa: Krowiarki - szlak czerwony - Babia Góra - szlak czerwony - Markowe Szczawiny - szlak zielony - Zawoja

Szlak z Krowiarek jest chyba najpopularniejszym szlakiem prowadzącym na Królową Beskidów. Jak przypuszczam mają na to wpływ dwie rzeczy. Po pierwsze - większa część szlaku przebiega grzbietem poza lasem, stąd przez cały czas rozciągają się dookoła rozległe widoki. Z lewej strony Tatry, z prawej Zawoja i góry rozciągające się nad nią, a za plecami Pasmo Polic z Policą i charakterystycznym choć niewysokim Mosornym Groniem. Po drugie - szlak nie jest zbyt męczący z wyjątkiem niespełna godzinnego odcinka pomiędzy Krowiarkami a Sokolicą. Z drugiej jednak strony popularność tego szlaku wcale nie wpływa pozytywnie na możliwości komunikacyjne - z Zawoi do przełęczy nic nie jeździ (być może w wakacje są jakieś kursy, ale jeśli już też nieliczne). W czasie mojego pobytu w Zawoi, mimo, że był to okres długiego weekendu czerwcowego, nie jeździło tam absolutnie nic, ani autobusy ani prywatne busy. Trzeba albo iść na pieszo (około półtorej godziny) albo próbować autostopem. Mnie do przełęczy udaje się dojechać z wycieczką szkolną mieszkającą w tym samym domu co ja.

Na początku szlaku, na przełęczy Krowiarki znajduje się kasa Babiogórskiego Parku Narodowego, gdzie trzeba kupić bilet wstępu, kiosk z pamiątkami, kilka ławek. Kawałek od przełęczy w kierunku Zubrzycy jest duży parking. Oprócz mnie na szlak wychodzi tylko ta wycieczka, z którą przyjechałam i kilka innych osób. Fragment do Sokolicy jest dość męczący, bo szybko pokonuję się przewyższenie 300 metrów. Można się zasapać. Widoków raczej nie ma, z wyjątkiem kilku miejsc, gdy między drzewami pojawia się Pasmo Polic. Sam las jest jednak piękny - roślinność bujna, soczysta, pięknie prezentuję się zwłaszcza w porannym słońcu.

Sokolica jest pierwszym punktem widokowym na szlaku. Panorama bardzo szeroka - widać północne stoki Babiej Góry i Zawoję z otaczającymi ją górami. Mimo, ze generalnie jest ciepło, to tam zaczyna wiać wiatr i ubieram kurtkę. Zaraz za Sokolicą kończy się las i zaczyna kosodrzewina. Jestem już na wysokości powyżej 1400 m npm i mimo, że jest czerwiec gdzieniegdzie pokazują się płaty śniegu. Szlak jest tu łagodny i idzie się znacznie lżej niż wcześniej. Do tego te widoki! W którymś momencie pokazują się Tatry. Widać też Małą Babią Górę. Po drodze pustki - poza "moją" wycieczką prawie nie ma ludzi. Mijam kolejne kulminacje i kilka razy wydaje mi się, że tuż przede mną jest już szczyt, ale za każdym razem, gdy na ten domniemany szczyt wchodzę, widzę przed sobą kolejny jeszcze wyższy. W którymś momencie staje się to nawet denerwujące. Wreszcie jednak staję na tym zdecydowanie najwyższym. Mocno wieje, więc chowam się za ułożoną z kamieni ścianą i podziwiam okolice Zawoi. Kilkoro ludzi wspina się Percią Akademicką - ja też chciałabym się tam wybrać. Podpytuję więc o warunki. Mówią, że w kilku miejscach śnieg. Jak tak, to chyba jednak zrezygnuję. Niestety gromadzi się sporo chmur, co sprawia, że dalsze góry są lekko zasnute mgłą. Z drugiej jednak strony te chmury, które są nad Babią są tak nisko nade mną, że chciałoby się wyciągnąć rękę i je złapać - wrażenie niesamowite. W miarę upływu czasu ludzi coraz mniej. Chociaż nie mogę się napatrzyć, to czas ruszyć dalej w kierunku Przełęczy Brona. Z pustego, bardzo widokowego szlaku dostrzegam całą Perć Akademicką. Chwilę zatrzymuję się na przełęczy i idę dalej do Markowych Szczawin. Szlak jest tu w większości stromy i trzeba patrzeć pod nogi. Dookoła bujna roślinność. Wśród niej sporo niewielkich roślinek o podłużnych harmonijkowatych liściach. Nigdy takich nie widziałam, więc fotografuję je z każdej strony. Tuż przed schroniskiem zaczyna kropić deszcz. Na Markowych Szczawinach plac budowy. Stare schronisko rozebrane, nowe w budowie, a prowizoryczny bufet działa w sąsiednim budynku. Niestety do środka wejść nie można. Pozostaje siedzenie na dworzu - na szczęście deszcz przestał padać. Przyglądam się budowie - coś nie podoba mi się ten nowy budynek. Ten stary był mały, ale miał swój charakter, a ten przypomina mi jakąś masową produkcję. No i jest znacznie większy od poprzedniego. Niemniej ciekawa jestem efektu końcowego.

Od Markowych Szczawin szlak jest już znacznie mniej ciekawy, cały czas biegnie lasem. Z Zawoi Markowej, w której się kończy, jest jeszcze spory kawałek do Wilcznej, w której mieszkam. Zgodnie z rozkładem powinien być za chwilę autobus, więc postanawiam poczekać. Ale tu niespodzianka - mimo długiego oczekiwania autobus nie przyjeżdża, więc jestem zmuszona iść na pieszo. Od tej pory z przymrużeniem oka traktuję wszystkie rozkłady!

niedziela, 7 czerwca 2009

Beskid Żywiecki: Na Mosorny Groń i do Wodospadu na Mosornym Potoku



Trasa: Zawoja Podryzowane - szlak żółty - Mosorny Groń - szlak niebieski - Zawoja Mosorne

Zaraz po przyjeździe do Zawoi postanawiam udać się na rozgrzewkę na Mosorny Groń. Ma on 1047 m i leży w Paśmie Polic od wschodu ograniczającym Zawoję. Mosorny Groń mimo niewielkiej wysokości jest znakomitym punktem widokowym. Roztacza się z niego panorama Babiej i Małej Babiej Góry, częściowo widać także Tatry, Pilsko oraz Skrzyczne. Z racji znajdującej się na nim trasy narciarskiej oraz leśnej przecinki na samej górze jest on szczytem bardzo charakterystycznym choć niezbyt wybitnym. Jeśli chodzi natomiast o Pasmo Polic, to ciekawostką jest to, iż w latach szcześćdziesiątych, o ile dobrze pamiętam, pod szczytem Policy rozbił się samolot pasażerki z kilkudziesięcioma osobami na pokładzie. Wszyscy zginęli, a przyczyny katastrofy nigdy nie zostały wyjaśnione. Jednak z hipotez mówi o porwaniu samolotu przez pilota i próbie oszukania radarów. Do dziś pod szczytem stoi krzyż upamiętniający to wydarzenie.

Szlak rozpoczyna się przy potoku Jaworzyna i wiedzie w większości lasem. Droga zajmuje mi godzinę wbrew temu co pokazują mapy. Jak to zwykle pierwszego dnia w górach, męczę się bardzo i nawet zastanawiam się, jak ja wejdę na Babią. Ulga jest dopiero po dojściu na szczyt. Tam spory budynek, zgodnie z mapą, hotel w budowie. Jest też górna stacja niedziałającej kolejki. Przy tym niby-hotelu kilka ławek z widokiem na góry. Wiatr jest jednak na tyle silny, że zbyt długo tam nie siedzę. Postanawiam pójść kawałek żółtym szlakiem w kierunku Cyla Hali Śmietanowej - fragmentem, który z racji gęsto rosnących i pozbawionych od dołu igliwia drzew, określam jako Straszny Las. Wchodzę do niego na kilka metrów i zawracam w kierunku Wodospadu na Mosornym Potoku zwanym także Mosorczykiem.

Początkowo ze szlaku rozciągają się widoki na góry otaczające Zawoję oraz jej przysiółki. Potem szlak wchodzi w las i tak będzie już do końca. Sam wodospad nie jest położony bezpośrednio przy szlaku, ale w głębokim wąwozie, do którego prowadzi stroma ścieżka. Wodospad, choć na pewno jest mniej imponujący niż np. wodospady karkonoskie, to i tak jest bardzo ładny podobnie jak i sam wąwóz. Od wodospadu można cofnąć się na szlak lub też iść ścieżką przy potoku. W niewielkiej odległości pojawiają się pierwsze zabudowania Mosornego i wycieczka się kończy.

Zawoja

Po raz drugi postanawiam wybrać się wiosną do Zawoi. Pierwszy raz byłam tu dwa lata temu na przełomie kwietnia i maja. Wtedy to Babia pokryta była jeszcze zlodowaciałym śniegiem, który uniemożliwił mi zdobycie szczytu. Tym razem liczę na więcej szczęścia - póki nie wejdę na szczyt, do domu nie wracam!

Zawoja położona jest w Beskidzie Żywieckim. Od południa ogranicza ją Pasmo Babiogórskie z Babią Górą i Małą Babią Górą objęte ochroną w ramach Babiogórskiego Parku Narodowego, od północnego zachodu Pasmo Jałowieckie z pięknymi widokami na Babią, Pilsko, a także Beskid Śląski, a od wschodu Pasmo Polic. W najbliższej okolicy jest kilka schronisk - na Markowych Szczawinach, na Hali Krupowej, Opaczne oraz Zygmuntówka.

Sam Beskid Żywiecki nie jest zbyt popularnym pasmem poza kilkoma pojedynczymi miejscami i zdecydowanie nie ma tu takiego ruchu turystycznego jak np. w Karkonoszach, o Tatrach w ogóle nie wspominając. Większy ruch jest na samej Babiej, a poza nią jest bardzo spokojne, chociaż dodać muszę, iż byłam tu poza głównym sezonem, więc nie mam pojęcia, jak sprawa wygląda latem.

Zawoja jest raczej mało znaną miejscowością i chociaż położona jest u stóp najwyższego szczytu Polski (poza szczytami tatrzańskimi), to pod względem rozpropagowania zdecydowanie przewyższa ją np. Korbielów leżący u stóp Pilska. Trzeba pamiętać, ze Zawoja jest wsią. Nie jest to kurort typu Zakopanego, czy Karpacza. Infrastruktura turystyczna jest słabo rozwinięta. Poza górami niewiele jest tu atrakcji, chociaż z tego co widzę zostały poczynione pewne postępy np. w jednym z pensjonatów w Wilcznej zaczęło działać biuro podróży oferujące wycieczki jednodniowe, które mogą być dobrą alternatywą na niepogodę.

Zawoja mimo wiejskiego charakteru znana jest z rozległości - ciągnie się kilometrami, a po bokach głównej drogi rozciągają się niezliczone przysiółki. Najlepszym miejscem na bazę jest według mnie Wilczna lub Widły, gdyż leżą na tyle blisko Babiej, że można iść na pieszo, a jednocześnie są dobrze skomunikowane z innymi częściami wsi. Zawoja Centrum leży z kolei kilka kilometrów dalej od Pasma Babiogórskiego, więc wybierając się na Babią raczej trzeba będzie podjechać kilka kilometrów autobusem, a np. Czatoża leży znacznie bliżej samej Babiej, ale autobusy kursują tam naprawdę bardzo rzadko, więc będzie większy problem z dostaniem się na szlaki wychodzące na północy wsi. Z Wideł lub Wilcznej łatwo wydostać się w każdym kierunku.

Najbliższymi Zawoi większymi miasteczkami są Maków Podhalański i Sucha Beskidzka położone na trasie pociągów jadących w kierunku Zakopanego, oba mające dobre połączenia z Zawoją -zarówno autobusowe jak i busowe (linie regularne). Podróż busem do Zawoi trwa około 30-40 minut. Dodam, że Zawoja ma też bezpośrednie połączenia np. z Krakowem oraz Katowicami. Tak więc z dotarciem na miejsce nie ma problemu, co nie oznacza, ze nie będzie trzeba poczekać nieco na przystanku.