czwartek, 29 lipca 2010

Beskid Śląski: Na Stożek













Trasa: Wisła - szlak niebieski - szlak żółty - szlak czerwony - Soszów Wielki - szlak czerwony - Wielki Stożek - szlak czerwony - Kubalonka

Ostatni dzień pobytu w Wiśle zaczął się nie najlepiej, bo mimo zapowiedzi dobrej pogody rano znowu było bardzo pochmurno i deszczowo. Uznałam, że w takim razie nigdzie nie pójdę i spokojnie jadłam sobie śniadanie. W którymś jednak momencie pojawiła się odrobina słońca. Najpierw myślałam, że to tylko chwilowe przejaśnienie, ale gdy wyszłam przed dom okazało się, że na niebie prawie nie ma już chmur. Szybko się więc zebrałam i ponieważ było już dość późno jak na mój gust (około 10.00) zdecydowałam się na krótki szlak biegnący obok mojego domu. Celem był Stożek - szczyt niewysoki, bo nieprzekraczający 1000 m npm, ale bardzo dobrze rozpoznawalny w terenie z racji charakterystycznego stożkowatego kształtu. Poza tym zależało mi na zobaczeniu schroniska znajdującego się niedaleko samego szczytu.

Spodziewałam się, że szlak w większości będzie przebiegał lasem, stąd też nie liczyłam na nadzwyczajne widoki. Szybko jednak okazało się, że jest inaczej, bo choć szlak rzeczywiście przebiega lasem, to jednak nie jest pozbawiony miejsc widokowych, o czym przekonałam się bardzo szybko. Już po kilku minutach szlak wychodzi na dużą polanę, z której roztacza się piękny widok na Wisłę i góry po przeciwnej stronie. Tutaj spotykam dużą grupę kolonijną, która będzie szła w moim sąsiedztwie przez jakiś czas. Dalej szlak prowadzi pięknymi leśnymi alejami, by w końcu doprowadzić do świetnego puktu widokowego - Krzakoskiej Skały, z której roztacza się piękny widok m.in. na Czantorię oraz Wisłę i góry nad nią. Mimo niewielkiej wysokości widok jest tak piękny, że aż nie chce mi się stamtąd odchodzić. Dalej szlak znowu wchodzi w las. Droga miejscami jest bardzo zabłocona - od wielu dni nieustannie padało, a jak się okazuje góry w okolicy Stożka są zamieszkane i leśnymi drogami jeździ dość sporo samochodów, które jeszcze bardziej rozjeżdzają kałuże. Jestem zaskoczona, bo domy pojawiają się w nieoczekiwanych miejscach, ukryte między lasami. Na jednej z polan ukazuje się Stożek - nie można go pomylić z innym szczytem z racji charakterystycznego kształtu.

Zamiast iść prosto na Stożek postanawiam przejść kawałek w przeciwną stronę w kierunku Cieślara. Napierw mijam niewielką osadę leżącą na polanie pomiędzy Stożkiem, a Cieślarem, potem las, a dalej rozległe polany z bardzo szeroką panoramą Beskidu Śląskiego po prawej. Pogoda jest piękna, słoneczna, widoczność także bardzo dobra. Ponieważ czas mam dobry, postanawiam iść kawałek dalej na Soszów Wielki. Widok ze szczytu jest jednak nie tak ciekawy jak ze znacznie mniej moim zdaniem znanego Cieślara, a dodatkowo szpeci go wyciąg narciarski. Szybko wracam więc z powrotem. Po drodze mijam kilku turystów i drwali, poza tym jest pusto. Teraz idę już prosto na Stożek. Począwszy od miejsca, w którym czerwony szlak grzbietowy spotyka się z zielonym wiodącym z Wisły Łabajowa pojawia się zadziwiająco wiele osób. W końcu około 13.30 docieram do schroniska.

Schronisko na Stożku jest pięknie położone na stromym stoku z rozległą panoramą. A sam budynek - "z drzewa lecz podmurowany" o bardzo charakterystycznym kolorze ni brązowym ni pomarańczowym. Według mnie piękny i chyba nie tylko według mnie, bo przed nim kręci się dużo ludzi i wszyscy robią zdjęcia W środku mnóstwo roślin - na parapetach okien biegnacych wzdluż ściany donica na donicy. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest ich za dużo, ale mi się to bardzo podoba. Jest tylko jedno "ale" - fioletowa krowa Milki przed wejściem, która psuje widok tak samo jak krowa na Hali Lipowskiej w Beskidzie Żywieckim. Kombinuję więc jak zrobić ładne zdjęcia budynku tak, by nie było widać tego dodatku. Trochę czasu spędzam przed schroniskiem, a potem gdy przy schronisku robi się nieco pustawo ruszam czerwonym szlakiem w kierunku Kiczor, a dalej Kubalonki.
Chociaż dalej droga cały czas wiedzie lasem, to idzie się bardzo przyjemnie. Kawałek przed Kiczorami pojawia się nieduża, ale ciekawa skałka. Ludzi generalnie jest tu znacznie mniej, niestety akurat przy skałce są i długo muszę czekać na możliwość zrobienia zdjęcia. Ładnie z tamtej okolicy widać Stożek razem ze schroniskiem (tu dopiero widać na jakim stromym zboczu stoi) oraz Cieślara. O ile do Kiczor szlak biegnie niemal płasko, to od Kiczor zaczyna schodzić w dół. Wtedy też mniej więcej zaczyna się mocno chmurzyć i postanawiam przyspieszyć - jestem przekonana, że zbierze się burza i nie obejdzie się bez ulewy. Gdy wchodzę w gęsty las nie widzę nieba, ale musi być pochmurno, bo w lesie robi się półmrok. Na szczęście nie wiadomo kiedy chmury rozchodzą się i robi się znowu słonecznie - tak będzie do końca dnia. Niżej nie ma już tak rozległych widoków, ale las jest piękny. W którymś miejscu pojawia się cudny zielony dywan z trawy oraz polana z widokiem na Stożek i Cieślar. No i pojawiaja się olbrzymie kałuże! W końcu, gdy droga zaczyna mi się juz dłużyc słychać odgłosy samochódów, co oznacza, że niedaleko Kubalonka. Na przełęcz wychodzę około 16.00.

Spodziewałam się, że Kubalonka będzie raczej dzikim miejscem, a tu okazuje się, że jest tam pełna cywilizacja - chodniki, kilka barów, a nawet sklep z pamiątkami. Najpierw sprawdzam autobusy w kierunku Wisły - jest ich sporo, więc spokojnie ruszam kawałek na dół w kierunku Istebnej. Niemal przy samej drodze stoi zabytkowy drewniany kościół. Bardzo ładnie położony na stoku z długimi schodami prowadzącymi do niego. Niestety akurat jest msza i nie za bardzo można robić zdjęcia. Zwiedzam więc kościół z zewnątrz i idę na przystanek. Po paru minutach przyjeżdża autobus - koniec atrakcji tego dnia.

wtorek, 27 lipca 2010

Beskid Śląski: Z Szyndzielni na Przełęcz Karkoszczonka







Trasa: Bielsko-Biała - kolejka gondolowa - Szyndzielnia - szlak żółty - Klimczok - Schronisko na Klimczoku - szlak czerwony - Przełęcz Karkoszczonka - szlak żółty - Szczyrk

Prognoza pogody jest mało pomyślna, więc nie wybieram się w dłuższą trasę. Poza tym nie chcę iść na szlak widokowy, bo z powodu chmur widoków nie należy się spodziewać. Decyduję się więc na Szyndzielnię i Klimczok, na których byłam rok temu podczas pobytu w Rajczy.

Jadę rannym autobusem do Bielska-Białej, dalej z dworca bezpośrednim autobusem do Olszówki (autobusy kursują bardzo często), gdzie jest dolna stacja kolejki gondolowej na Szyndzielnię. Ludzi jest już trochę, ale nie są to tłumy. Na odjazd kolejki czekam kilka minut. Niestety im wyżej, tym mgła jest coraz gęstsza, przez co widoków praktycznie nie ma. Widać co najwyżej drzewa poniżej kolejki. Z drugiej jednak strony jest i tak lepiej niż rok wcześniej, bo wtedy drzew też nie było widać. U góry troszkę ludzi oraz kilka punktów z pamiątkami świadczącymi o tym, że przy lepszej pogodzie jest tu znacznie więcej osób. Od razu idę do Schroniska Na Szyndzielni położonego w niewielkiej odległości od stacji kolejki.

Przed schroniskiem jest już kilkoro ludzi, którzy skutecznie utrudniają mi swoją obecnością zrobienie ładnego zdjęcia budynkowi. A jest on piękny - wielki kamienno-drewniany z urokliwą wieżyczką. Według mnie jest to jedno z najładniejszych schronisk, na pewno odróżniające się stylem od pozostałych schronisk w polskich górach. Szkoda (nie wiem, dlaczego tak się dzieje), że nie cieszy się ono popularnością wśród turystów, którzy masowo idą do Schroniska na Klimczoku. W środku w dużej jasnej sali jadalnej pustki. Gwarniej robi się dopiero wtedy, gdy do budynku dociera grupa żołnierzy, których wchodzących pod górż widać było z gondoli. Trochę to smutne, że tak piękny budynek świeci pustkami, a dodam, że gdy byłam tam rok temu też było pusto. Sporo czasu spędzam w budynku mając nadzieję, ze się nieco przejaśni. Niestety jest coraz bardziej pochmurno, wobec czego postanawiam ruszyć dalej w kierunku Klimczoka. W tym samym kierunku idzie sporo ludzi (sporo oczywiście jak na taką pogodę). Przypominam sobie jak szłam tamtędy rok temu, gdy mgła była znacznie gęstsza. Wtedy nie widać było nawet ludzi idących szlakiem, słychać było tylko ich głosy, co miało zresztą swój urok. Pamiętam jak wtedy będąc kawałek od budynku schroniska, pytałam ludzi, jak dalej iść, bo nie było nic widać. Teraz więc warunki mam znacznie lepsze.

Na szczycie Klimczoka są tylko pojedyncze osoby. Czyżby wszyscy inni szli tylko do schroniska... Niestety niebo zasnute jest chmurami, unosi się też gęsta mgła, więc widoków nie ma. I tak dobrze, że widać chociaż Siodło pod Klimczokiem o bardzo charakterystycznym kształcie i Schronisko Na Klimczoku. Cieszę się i z tego. Ponieważ mocno wieje, idę czym prędzej do schroniska. Tam, co było do przewidzenia, tłum ludzi. Wszyscy tłoczą się chociaż kawałek dalej jest Szyndzielnia. Nie zatrzymuję się na długo, bo nie za bardzo mi się ten tłum podoba. Brak jest górskiej atmosfery. Sam budynek niezbyt duży, zbudowany z kamienia, mimo, że nie jest brzydki to jakoś specjalnie mi się nie podoba. A gdy widzi się zbudowany z tyłu za nim basen, to mozna zacząć się zastanawiać, gdzie się właściwie jest. To dlatego wielu górołazów nie lubi Beskidu Śląskiego. Robię kilka zdjęć i wracam kawałek w kierunku Klimczoka, gdzie zaczyna się droga w kierunku Karkoszczonki.

Szlak na Karkoszczonkę bardzo pozytywnie mnie zaskakuje. Mimo złej pogody i słabej widoczności jest naprawdę bardzo ładny, ciekawie położony. Ścieżka jest raczej wąska i miejscami ostro schodząca w dół. Bardzo szybko pojawiają się pierwsze widoki na Skrzyczne z wierzchołkiem zasnutym chmurami oraz na inne góry wznoszące się nad Szczyrkiem. Mimo tych chmur jest pięknie. Jak cudnie musi tu być, gdy świeci słońce! Spory fragment szlaku prowadzi wąziutką ścieżką przez trawiastą polanę. Też pięknie! Dopiero ostatnia część szlaku jest mniej ciekawa, prowadzi dość ostro w dół lasem i pozbawiona jest widoków. Ludzi na szlaku nie ma w ogóle. Pierwsze głosy słyszę dopiero kawałek przed schroniskiem. Tam też zaczyna kropić deszcz. Gdy wychodzę na polanę przed Chatą Wuja Toma okazuje się, ze deszcz nie kropi, ale pada sobie dość solidnie. Idę więc do budynku.

Chata Wuja Toma to niewielki obiekt prywatny. W głównej sali jest ciasno, ale bardzo przyjemnie. Siedzi tam już dużo osób. Wszyscy schronili się pewnie przed deszczem, który szybko przeradza się w ulewę. Postanawiam przeczekać największy deszcz i ruszyć dalej zgodnie z pierwotnym planem czerwonym szlakiem przez Beskid Węgierski na Przełęcz Salmopolską. Siedzę jednak prawie godzinę i deszcz nie tylko nie przestaje padać, ale pada równie intensywnie jak wcześniej. Ponieważ czas leci szybko, a droga przede mną daleka (zgodnie z mapą 2,5 godziny) zaczynam martwić się, czy zdążę na ostatni autobus odjeżdżający z Przełęczy do Wisły. Czasu mam na styk, a ponieważ nie wiem jak wygląda ten szlak zwłaszcza przy takim deszczu, więc ostatecznie rezygnuję z niego i postanawiam zejść do Szczyrku szlakiem odchodzącym spod schroniska. Szlak prowadzi asfaltową drogą cały czas w dół, co przy cały czas padającym deszczu jest ułatwieniem.

W Szczyrku udaję się prosto do informacji turystycznej, żeby dowiedzieć się, czy i skąd jedzie coś na Przełęcz Salmopolską. Okazuje się, że za kilkadziesiąt minut odjeżdża ostatni autobus w tym kierunku. W ostatniej chwili okazuje się, ze nie mam drobnych na autobus, a nikt, dosłownie nikt nie chce mi rozmienić pieniędzy. Autobus przyjeżdża znacznie wcześniej niż powinien i ku mojemu zdziwieniu szybko odjeżdża. Na szczęście kierowca ma z czego wydać, więc kamień spada mi z serca. Na Przełęczy idę do jakiegoś baru i z powodu ciągle padającego deszczu jestem zmuszona siedzieć w nim przez ponad dwie godziny (tyle czasu mam do autobusu do Wisły). Nudzi mi się niemiłosiernie - w kółko oglądam mapę (nawet zaczynam się zastanawiać, czy nie ruszyć górami do Wisły), widokówki, piszę smsy... Wszystko, żeby zabić nudę. W końcu jest i autobus. I znów wyprawa skończyła się solidnym przemoknięciem...

czwartek, 22 lipca 2010

Wisła: Zameczek Prezydenta, skocznia w Malince, Trzy Kopce









Beskid Śląski: Ze Skrzycznego na Magurkę Wiślańską i Cieńków













Trasa: Szczyrk - Skrzyczne - szlak zielony - Malinowska Skała, Magurka Wiślańska - szlak zielony - Gawlasi - szlak żółty - Wisła

Mimo niewielkie odległości Wisły od Szczyrku bezpośrednich połączeń między oboma miastami nie ma zbyt wiele (o ile dobrze pamiętam są tylko dwa). Co prawda można kombinować z przesiadką na Przełęczy Salmopolskiej, ale jest to zawsze jakaś strata czasu, więc decyduję się na wyjazd rannym pospiesznym autobusem z wiślanskiego dworca (na innych przystankach autobus ten się niezatrzymuje). Trasa wiodąca przez Przełęcz Salmopolską jest bardzo widokowa. Dzięki uprzejmości kierowcy ja i dwoje innych ludzi możemy wysiąść niemal pod samym wyciągiem na Skrzyczne. Ponieważ prognozy przewidują upał decyduję się właśnie na wjazd. Początkowo oprócz mnie jest jeszcze tylko kilkoro turystów czekających na pierwszy wjazd, potem pojawia się duża grupa kolonijna.

Wjazd odbywa się dwuetapowo. Z krzesełek pięknie widać znajdujące się po drugiej stronie Doliny Żylicy pasmo Klimczoka. Różnica wysokości jest dość znaczna, więc czuć obniżającą się temperaturę.

Nie ma jeszcze nawet godziny 10.00, więc turytów póki co nie ma jeszcze zbyt wielu tzn. jest sporo ludzi, ale nie są to jakieś dzikie tłumy. Pogoda jest piękna, więc i widoczność dopisuje. Nie można oderwać wzroku od widoków. Na szczycie oprócz nijakiego schroniska (z widokówkami dwukrotnie droższymi niż gdzie indziej) jest jeszcze duży budynek, a obok niego wysoka wieża przekaźnikowa. Co prawda nie dodają górze one uroku, ale dzięki temu Skrzyczne jest bardzo łatwo rozpoznać między innymi dzięki tej właśnie wieży.

Ruszam zielonym szlakiem w kierunku Magurki Wiślańskiej. Szlak biegnie niemal poziomo, więc idzie się praktycznie bez wysiłku. Na dodatek wbrew temu co pokazuje mapa las jest tylko w pierwszej części szlaku, więc niemal cały czas dookoła rozciągają się piękne widoki. Patrzę i patrzę i napatrzyć się nie mogę. Las, który tu kiedyś był umarł i teraz w wielu miejscach stoją tylko kikuty drzew. Wbrew przewidywaniom turystów jest bardzo niewiele. Na niebie prawie nie ma chmur, nie ma też cienia, więc upał daje się mocno we znaki. Schronienie przed żarem z nieba można znaleźć dopiero pod Malinowską Skałą. Skałę widziałam nieraz na zdjęciach i zawsze wydawała mi się mała - w rzeczywistości okazuje się jednak mieć solidne rozmiary. Na stojących tam ławeczkach robię sobie krótką przerwę, a potem ruszam dalej przez Zielony Kopiec na Magurkę. Ludzi nadal niewiele, pojawią się jednak pierwsi rowerzyści.

Na Magurce postanawiam zrobić sobie dłuższą przerwę - czas mam dobry, a dalsza trasa nie jest już długa, więc żal mi zbyt szybko wracać z gór. Siedzę więc sobie dłuższą chwilę i patrzę na lekko zamglony już Beskid Żywiecki. Tymczasem za mną zaczynają gromadzić się groźnie wyglądające chmury. Słychać też dalekie grzmoty, które z każdą chwilą stają się coraz bliższe. Ruszam więc najszybciej jak się da w z powrotem w do Gawlasiego, skąd odchodzi żółty szlak w kierunku Wisły. Hen za mną widzę kobietę z małym dzieckiem - przez chwilę mam ochotę poczekać za nią (krzyczała za mną, żeby spytać skąd odchodzi właśnie mój żółty szlak), ale rozmyślam się, gdy widzę jak wolno ona idzie i gdy widzę jak szybko chmury stają się coraz groźniejsze, a grzmoty coraz bliższe. Ruszam w kierunku Cieńkowa tempem jakim chyba jeszcze nigdy nie szłam. Po drodze ni żywej duszy, co potęguje odczucie grozy. Dookoła tylko las. Czekam tylko na pierwsze krople deszczu. Gdy jednak po pewnie ładnych kilkudziesięciu minutach tego marszobiegu docieram do pierwszych zabudowań widać, że granatowe chmury idą w inną stronę, więc zwalniam. Wreszcie mam czas by podziwiać piękno Cieńkowa, po którym się niczego nie spodziewałam. W cieniu olbrzymiej ciemnej chmury pojawia się Jezioro Czerniańskie z zameczkiem prezydenta (dopiero stąd z góry widać jak pięknie na stoku położone są te budynki). Dalej widok jest jeszcze piękniejszy - idzie się grzbietem mając Wisłę Malinkę po prawej stronie i i Wisłę Czarne po lewej stronie. Naprawdę pięknie. Znów pojawia się słońce i robi się skwarnie i żal mi, że to już koniec szlaku. Zatrzymuję się jeszcze tylko na chwilę w przydrożnym barze z tarasem zawieszonym nad stromym stokiem opadającym ku Malince. Jakby się też chciało zostać tam na zawsze!