Trasa: ul. Strążyska - szlak czerwony - Polana Strążyska - szlak żółty - Wodospad Siklawica - szlak czarny - Sarnia Skała - szlak czarny - Polana Kalatówki - szlak niebieski - Kuźnice - szlak zielony - Nosalowa Przełęcz - szlak żółty - Polana Olczyska - szlak zielony - Wielki Kopieniec - szlak zielony - Cyrhla
1 - Polana Strążyska z Giewontem
2 - Wodospad Siklawica
3 - Sarnia Skała
4 - Widok z Sarniej Skały na Tatry Wysokie od Koszystej po Granaty
5 - Widok z Sarniej Skały na Tatry Bielskie: Hawrań, Płaczliwa Skała i Szalony Wierch
6 - Wołowiec z Sarniej Skały, a na pierwszym planie czerwony szlak na Ciemniak i skałka Piec
7 - Na Sarniej Skale
8 - Sarnia Skała ze Ścieżki nad Reglami
9 -10 - Giewont widziany ze Ścieżki nad Reglami
11 - Sucha Dolina Kasprowa widziana ze Ścieżki nad Reglami
12 - Od Zawratu Kasprowego po Kasprowy Wierch z Suchą Doliną Kasprową pośrodku, Myślenickimi Turniami i Polaną Kalatówki
13 - Na Kalatówkach: po prawej Myślenickie Turnie i Kasprowy Wierch
14 -15 - Na Kalatówkach: po prawej Kasprowy Wierch
16 - Widok na słowackie Tatry Wysokie z Wielkiego Kopieńca, po lewej Jagnięcy Szczyt
17 - Widok z Wielkiego Kopieńca na Tatry Bielskie: Hawrań i Płaczliwa Skała
18 - Słowackie Tatry Wysokie z Wielkiego Kopieńca: po lewej Jagnięcy Szczyt
19 - Widok z Wielkiego Kopieńca: od lewej Koszysta, piramida Żółtej Turni, Kościelec, głęboka Świnicka Przełęcz, Pośrednia i Skrajna Turnia
20-21 - Kopieniec Wielki, a w tle Koszysta i Żółta Turnia
22 - Widok z Wielkiego Kopieńca na Tatry słowackie, po lewej Bielskie, po prawej Wysokie
23 - Tatry od Koszystej po Żółtą Turnię, a w dole Polana Kopieniec
Ostatni dzień w Zakopanem. W górach już śnieg. Chciałoby się gdzieś daleko i wysoko, ale przy niepewnych warunkach na szlakach nie ma co. Ponieważ niemal całe ostatnie dwa tygodnie padało, a z tego co słyszę dookoła, padało także całe wakacje, nęci mnie więc mój ulubiony tatrzański wodospad, Siklawica.
Pierwsze kroki kieruję więc prosto do Doliny Strążyskiej. Busy do Strążyskiej kursują rzadko.Jest to chyba jedyny popularny tatrzański kierunek z nie najlepszym dojazdem. Pierwszy bus odjeżdża chwilę po 9.00. Nie chcę czekać tak długo, więc ruszam na piechotę. Z centrum Zakopanego do wylotu doliny jest jakieś 30 minut drogi. Jest zimno, powietrze ostre. Na ulicznych ławkach widać przymrożone liście. Zanosi się jednak na dobrą widoczność.
Ulica Strążyska pusta, puste też parkingi przy wejściu do doliny. Gdy wchodzę na szlak nie widać nikogo. Sama Dolina nie jest szczególnie ciekawa. Największą atrakcją jest potok, ale i on z całą pewnością nie należy do najciekawszych w Tatrach. Idzie się zwykłą, leśną drogą niemal płasko. Dolina o tej porze pogrążona jest w cieniu, więc wygląda raczej mrocznie. Potok jak na tą porę roku obfituje w wodę, a dodatkowo po skałach okalających ścieżkę tu i ówdzie spływają strugi wody, takie małe wodospadziki. Widać, że góry naprawdę są przesiąknięte wodą.
Polana Strążyska jest równie pusta, krzątają się tylko gospodarze bufetu. Za mną dopiero pojawia się kilkoro osób. Jest na tyle zimno, że nie mam ochoty na skorzystanie z ławki tym bardziej, że chciałabym dojść do wodospadu zanim inni się tam zjawią. Ruszam więc przed siebie jakieś 10 minut. Przy wodospadzie pustka. Muszę przyznać, że mam szczęście do tego miejsca - nie pierwszy raz mam okazję oglądać je w zupełnej samotności. Wodospad pełen wody. Pięknie się prezentuje: pionowa struga w dość ciasnym wąwozie skalnym usypanym kamieniami. Według mnie to najpiękniejszy wodospad po polskiej stronie Tatr. Siklawa w Dolinie Pięciu Stawów niby też ładna, ale jakoś wolę Siklawicę (nota bene nie mogę nigdy zapamiętać, który wodospad jest który). O Wodogrzmotach Mickiewicza już nie wspominam, bo są według mnie niewarte aż tak dostojnego imienia.
Od wodospadu cofam się do Polany Strążyskiej skąd Ścieżką nad Reglami ruszam na Sarnią Skałę. Muszę przyznać, że nie byłam zbytnio zachwycona tym, że akurat Sarnia będzie kulminacją tego dnia, ale gdy stanęłam na polance tuż pod szczytem byłam rozradowana, bo góry pokryte śniegiem prezentowały się pięknie. Widok z samej Sarniej zachwycił mnie choć była to już moja druga wizyta w tym miejscu. Góry wyglądały przepięknie. Nie żałowałam już więc tego, że nie jestem gdzieś wyżej. Tylko szkolna wycieczka zakłóciła nieco sielską atmosferę. Powoli zaczęli się też schodzić inni turyści.
Z Sarniej Skały ruszam Ścieżką nad Reglami na Kalatówki. Akurat tej części Ścieżki jeszcze nie miałam okazji przejść, więc cieszę się, że choć w małym stopniu zapełni się moja mapa zdobytych szlaków. Odcinek w całości biegnie lasem, ale jest naprawdę urokliwy. Z prześwitów między drzewami widać a to Sarnią, a to jakieś inne nieznane mi skałki (bardzo wdzięczne - nic tylko malować, ubolewam nad tym, że nijak nie mogłam zrobić im zdjęcia). Do tego drewniane mostki nad urwiskami. W końcowej części szlaku pojawia się spora polanka z oryginalnym, "bocznym" widokiem na Giewont. I znów prześwity między drzewami z widokiem tym razem na Kalatówki i otaczające je góry, w szczególności na Suchą Dolinę Kasprową, która raczej z niewielu miejsc jest tak dobrze widoczna. Serce biję więc szybciej. Apogeum radości następuje jednak na Kalatówkach. Miejsce przepiękne, przecudowne, niczym wyjęte z raju. Dopiero w tym roku je odkryłam. Nie wiem, jak mogło się stać, że zawsze je omijałam. Gdy szłam z Hali Kondratowej nie chciało mi się nigdy zrobić tych kilku kroków do góry i zawsze wybierałam dolny wariant szlaku tzn. ten idący poniżej Kalatówek.
Na polanie ludzi sporo. Nic zresztą dziwnego zważywszy na doskonałą widoczność. Tylko słońce nie z tej strony świeci i przeszkadza nieco w robieniu zdjęć. Obiecuję więc sobie, że jeszcze się tu kiedyś pojawię, ale późniejszym nieco popołudniem.
Jest tak pięknie, że nie chce mi się ruszać. Pora jednak wczesna, więc żal mi tracić dnia i tak wyjątkowej pogody. Następnym więc celem będzie Kopieniec! Szybko schodzę do Kuźnic, a stamtąd znów pod górkę na Przełęcz Nosalową. Ludzi już prawie nie ma. O dziwo nikt nie wchodzi ani nie schodzi z Nosala. Na tych powracających z Doliny Gąsienicowej jest jeszcze za wcześnie, Brnę więc samotnie przez błota bez chwili wytchnienia - nie chcę być na Kopieńcu zbyt późno, bo dzień już przecież długi nie jest, a w lesie szybko robi się szarówka. Od Przełęczy Nosalowej do Polany Olczyskiej błoto nieprawdopodobne. Za to od Polany Olczyskiej do Kopieńca, a przynajmniej w pierwszej części tego odcinka istna błotna tragedia. Droga zupełnie rozjeżdżona przez leśne maszyny. Zupełnie nie wiadomo, którędy iść tym bardziej, że pobocza zawalone ściętymi drzewami. Przychodzi mi nawet na myśl, żeby zawrócić, ale TPN informował na stronie, że Dolina Olczyska rozjeżdżona, a do Kuźnic nie chciałoby mi się wracać. Skoro mam więc iść tak czy siak po błocie, wybieram więc Kopieniec. Pociesza mnie nieco napotkana po drodze zakonnica mówiąc, że wyżej szlak nie jest zniszczony. Przedzieram się więc przez błota i chaszcze. Na szczęście po kilkuset metrach rzeczywiście jest znacznie lepiej. Ale zasapana jestem jak mops. Na szczyt wchodzę ostatkiem sił z łomoczącym z wysiłku sercem (w końcu cała droga szybkim tempem pod górę bez żadnego odpoczynku, a do tego jeszcze to przedzieranie się przed gałęzie).
Widok z Kopieńca wynagradza cały trud. Tatry Wysokie całe w śniegu oświetlone zachodzącym powoli słońcem. Coś cudownego. Do tej pory bywałam na Kopieńcu we wcześniejszych godzinach. Zdecydowanie jednak lepiej jest iść tam po południu, gdy Tatry Wysokie są najpiękniej podświetlone. I znów ten sam problem co na Kalatówkach tzn. nie mogę się napatrzeć i nie chce mi się ruszyć. W końcu jednak rozsądek bierze górę i schodzę w dół. W samą porę, bo dalej las tonie już w mroku, a ludzi brak. Nie jest więc zbyt przyjemnie.
I tak kończy się ostatnie w tym roku moje górołażenie. Tym razem bez większych zdobyczy, ale przynajmniej zostało mi jeszcze co nie co na następny rok...