wtorek, 27 lipca 2010

Beskid Śląski: Z Szyndzielni na Przełęcz Karkoszczonka







Trasa: Bielsko-Biała - kolejka gondolowa - Szyndzielnia - szlak żółty - Klimczok - Schronisko na Klimczoku - szlak czerwony - Przełęcz Karkoszczonka - szlak żółty - Szczyrk

Prognoza pogody jest mało pomyślna, więc nie wybieram się w dłuższą trasę. Poza tym nie chcę iść na szlak widokowy, bo z powodu chmur widoków nie należy się spodziewać. Decyduję się więc na Szyndzielnię i Klimczok, na których byłam rok temu podczas pobytu w Rajczy.

Jadę rannym autobusem do Bielska-Białej, dalej z dworca bezpośrednim autobusem do Olszówki (autobusy kursują bardzo często), gdzie jest dolna stacja kolejki gondolowej na Szyndzielnię. Ludzi jest już trochę, ale nie są to tłumy. Na odjazd kolejki czekam kilka minut. Niestety im wyżej, tym mgła jest coraz gęstsza, przez co widoków praktycznie nie ma. Widać co najwyżej drzewa poniżej kolejki. Z drugiej jednak strony jest i tak lepiej niż rok wcześniej, bo wtedy drzew też nie było widać. U góry troszkę ludzi oraz kilka punktów z pamiątkami świadczącymi o tym, że przy lepszej pogodzie jest tu znacznie więcej osób. Od razu idę do Schroniska Na Szyndzielni położonego w niewielkiej odległości od stacji kolejki.

Przed schroniskiem jest już kilkoro ludzi, którzy skutecznie utrudniają mi swoją obecnością zrobienie ładnego zdjęcia budynkowi. A jest on piękny - wielki kamienno-drewniany z urokliwą wieżyczką. Według mnie jest to jedno z najładniejszych schronisk, na pewno odróżniające się stylem od pozostałych schronisk w polskich górach. Szkoda (nie wiem, dlaczego tak się dzieje), że nie cieszy się ono popularnością wśród turystów, którzy masowo idą do Schroniska na Klimczoku. W środku w dużej jasnej sali jadalnej pustki. Gwarniej robi się dopiero wtedy, gdy do budynku dociera grupa żołnierzy, których wchodzących pod górż widać było z gondoli. Trochę to smutne, że tak piękny budynek świeci pustkami, a dodam, że gdy byłam tam rok temu też było pusto. Sporo czasu spędzam w budynku mając nadzieję, ze się nieco przejaśni. Niestety jest coraz bardziej pochmurno, wobec czego postanawiam ruszyć dalej w kierunku Klimczoka. W tym samym kierunku idzie sporo ludzi (sporo oczywiście jak na taką pogodę). Przypominam sobie jak szłam tamtędy rok temu, gdy mgła była znacznie gęstsza. Wtedy nie widać było nawet ludzi idących szlakiem, słychać było tylko ich głosy, co miało zresztą swój urok. Pamiętam jak wtedy będąc kawałek od budynku schroniska, pytałam ludzi, jak dalej iść, bo nie było nic widać. Teraz więc warunki mam znacznie lepsze.

Na szczycie Klimczoka są tylko pojedyncze osoby. Czyżby wszyscy inni szli tylko do schroniska... Niestety niebo zasnute jest chmurami, unosi się też gęsta mgła, więc widoków nie ma. I tak dobrze, że widać chociaż Siodło pod Klimczokiem o bardzo charakterystycznym kształcie i Schronisko Na Klimczoku. Cieszę się i z tego. Ponieważ mocno wieje, idę czym prędzej do schroniska. Tam, co było do przewidzenia, tłum ludzi. Wszyscy tłoczą się chociaż kawałek dalej jest Szyndzielnia. Nie zatrzymuję się na długo, bo nie za bardzo mi się ten tłum podoba. Brak jest górskiej atmosfery. Sam budynek niezbyt duży, zbudowany z kamienia, mimo, że nie jest brzydki to jakoś specjalnie mi się nie podoba. A gdy widzi się zbudowany z tyłu za nim basen, to mozna zacząć się zastanawiać, gdzie się właściwie jest. To dlatego wielu górołazów nie lubi Beskidu Śląskiego. Robię kilka zdjęć i wracam kawałek w kierunku Klimczoka, gdzie zaczyna się droga w kierunku Karkoszczonki.

Szlak na Karkoszczonkę bardzo pozytywnie mnie zaskakuje. Mimo złej pogody i słabej widoczności jest naprawdę bardzo ładny, ciekawie położony. Ścieżka jest raczej wąska i miejscami ostro schodząca w dół. Bardzo szybko pojawiają się pierwsze widoki na Skrzyczne z wierzchołkiem zasnutym chmurami oraz na inne góry wznoszące się nad Szczyrkiem. Mimo tych chmur jest pięknie. Jak cudnie musi tu być, gdy świeci słońce! Spory fragment szlaku prowadzi wąziutką ścieżką przez trawiastą polanę. Też pięknie! Dopiero ostatnia część szlaku jest mniej ciekawa, prowadzi dość ostro w dół lasem i pozbawiona jest widoków. Ludzi na szlaku nie ma w ogóle. Pierwsze głosy słyszę dopiero kawałek przed schroniskiem. Tam też zaczyna kropić deszcz. Gdy wychodzę na polanę przed Chatą Wuja Toma okazuje się, ze deszcz nie kropi, ale pada sobie dość solidnie. Idę więc do budynku.

Chata Wuja Toma to niewielki obiekt prywatny. W głównej sali jest ciasno, ale bardzo przyjemnie. Siedzi tam już dużo osób. Wszyscy schronili się pewnie przed deszczem, który szybko przeradza się w ulewę. Postanawiam przeczekać największy deszcz i ruszyć dalej zgodnie z pierwotnym planem czerwonym szlakiem przez Beskid Węgierski na Przełęcz Salmopolską. Siedzę jednak prawie godzinę i deszcz nie tylko nie przestaje padać, ale pada równie intensywnie jak wcześniej. Ponieważ czas leci szybko, a droga przede mną daleka (zgodnie z mapą 2,5 godziny) zaczynam martwić się, czy zdążę na ostatni autobus odjeżdżający z Przełęczy do Wisły. Czasu mam na styk, a ponieważ nie wiem jak wygląda ten szlak zwłaszcza przy takim deszczu, więc ostatecznie rezygnuję z niego i postanawiam zejść do Szczyrku szlakiem odchodzącym spod schroniska. Szlak prowadzi asfaltową drogą cały czas w dół, co przy cały czas padającym deszczu jest ułatwieniem.

W Szczyrku udaję się prosto do informacji turystycznej, żeby dowiedzieć się, czy i skąd jedzie coś na Przełęcz Salmopolską. Okazuje się, że za kilkadziesiąt minut odjeżdża ostatni autobus w tym kierunku. W ostatniej chwili okazuje się, ze nie mam drobnych na autobus, a nikt, dosłownie nikt nie chce mi rozmienić pieniędzy. Autobus przyjeżdża znacznie wcześniej niż powinien i ku mojemu zdziwieniu szybko odjeżdża. Na szczęście kierowca ma z czego wydać, więc kamień spada mi z serca. Na Przełęczy idę do jakiegoś baru i z powodu ciągle padającego deszczu jestem zmuszona siedzieć w nim przez ponad dwie godziny (tyle czasu mam do autobusu do Wisły). Nudzi mi się niemiłosiernie - w kółko oglądam mapę (nawet zaczynam się zastanawiać, czy nie ruszyć górami do Wisły), widokówki, piszę smsy... Wszystko, żeby zabić nudę. W końcu jest i autobus. I znów wyprawa skończyła się solidnym przemoknięciem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz