wtorek, 20 lipca 2010

Beskid Śląski: Barania Góra z Wisły









Trasa: Wisła Czarne - szlak niebieski - Barania Góra - szlak czerwony - Przysłop - szlak czerwony - szlak czarny - Stecówka - droga nieoznakowana - Przełęcz Szarcula

Jako pierwszy cel w Beskidzie Śląskim obieram Baranią Górę. Przez długi czas myślałam, że jest to najwyższy szczyt tego pasma, chociaż w rzeczywistości jest nim Skrzyczne wyższe od Baraniej o 37 m. Mimo niewielkiej różnicy wysokości, Skrzyczne jest z racji charakterystycznego kształtu bardzo dobrze rozpoznawalne z dużej odległości (rok temu widziałam je bardzo wyraźnie z Mosornego Gronia wznoszącego się nad Zawoją), podczas gdy Barania ginie w otaczającym ją paśmie. Bardziej niż z widoków znana jest jednak z tego, iż wypływa spod niej Wisła.

Do Czarnego jadę autobusem (kursów nie ma zbyt wiele, ale jest ich wystarczająco dużo, by bez obaw zaplanować wycieczkę w tamten rejon). Ostatni przystanek znajduje się przy początku szlaku niebieskiego biegnącego wzdłuż Białej Wisełki. Na szlak ruszam około 9.30. Pogoda jest piękna, słoneczna. Razem ze mną idzie kilkoro ludzi. Biała Wisełka płynie w pięknym wąwozie, którego ściany zbudowane są z warstw skał sprawiajacych bardziej wrażenia muru aniżeli skały. Idzie się bardzo przyjemnie, czas leci mi szybko i nie wiadomo kiedy dochodzę do wodospadu Kaskady Rodła. Wody w strumieniu nie ma zbyt dużo, więc wodospady nie wyglądają imponująco, wobec czego nie zatrzymuję się przy nich na dłużej. Wyżej szlak wchodzi w piękny, gęsty i wilgotny las z mnóstwem paproci i mchów, które nadają mu charakteru jakiejś dżungli. Tam tez pojawia się więcej turystów - wygląda na to, ze sporo osób ruszyło na szlak wcześniej niż ja. Niedaleko od szczytu pojawia się pierwszy punkt widokowy. Niestety tutaj dopiero widać, że po porannym słońcu nie ma już śladu, a powietrze jest zamglone. Widać też zbierające się nad górami chmury, co nie jest dobrą wróżbą. W końcu około 12.00 staję na szczycie, na którym jest już kilkadziesiąt osób. Ponieważ coraz bardziej się chmurzy i obawiam się, że niedługo góry zupełnie zasnują się mgłą, od razu nie odpoczywając ani chwili wchodzę na wieżę i fotografuję. W najbliższej okolicy widać połacie wymarłego lasu, ramię górskie z Magurką Radziechowską i Glinnem oraz cały grzbiet od Skrzycznego aż po Magurkę Wiślańską. Niestety góry są bardzo zamglone, więc widoki zapewne dalekie są od takich, jakie mogłyby być przy lepszej pogodzie.

Wychodząc w trasę nie miałam sprecyzowanych planów odnośnie drogi powrotnej. Teraz więc po zejściu z wieży, siedząc na ławce oglądam mapę i zastanawiam się, gdzie iść dalej. Miałabym ochotę iść w kierunku Magurki Wiślańskiej i dalej przez Cieńków do Czarnego, ale ta trasa jest dość długa i po drodze nie ma żadnego schroniska. Ostatecznie mając na względzie szybko psującą się pogodę wybieram opcję przez Przysłop. Tym samym szlakiem idzie sporo ludzi, większość w tym samym kierunku co ja, są jednak i tacy, którzy dopiero idą na szczyt. Niestety w gronie schodzących jest bardzo hałaśliwa, robiąca sobie wyścigi grupa młodzieży słuchająca "na cały regulator" muzyki. Nie czuć niestety klimatu górskiej wycieczki, tylko klimat miejskiego deptaku...

Gdy docieram do Schroniska Przysłop, jest już tam tłum ludzi. Niemal wszystkie ławki na zewnątrz są już zajęte, na szczęście udaje mi się znaleźć wolne miejsce z tyłu tarasu. Ponieważ do końca dzisiejszej trasy jest już niedaleko, postanawiam zrobić sobie tutaj dłuższą przerwę. Rozglądam się dookoła. Schronisko jest okropne, tak okropne jak żadne inne, które dotąd widziałam. (Nieraz słyszałam bardzo niepochlebne opinie o Domu Śląskim pod Śnieżką, czy Schronisku na Hali Boraczej w Beskidzie Żywieckim. Ci, którzy takie opinie wyrażali, nie widzieli chyba Przysłopu - duży PRL-owski budynek, murowany, w stylu nawet nie próbujacym nawiązać do górskiego charakteru tego miejsca.) Jest znacznie brzydsze nawet od schronisk po czeskiej stronie Karkonoszy, które też nie mają się przecież czym poszczycić. Jestem tak tym miejscem zniesmaczona i zawiedziona, że w imię prostestu przeciwko tej brzydocie, postanawiam nie zrobić ani jednego zdjęcia tego budynku. Idę do ładnego drewnianego budyneczku obok - jest to Muzeum Turystyki Górskiej PTTK , które jest niestety zamknięte.

Chmurzy się coraz bardziej, daje się nawet słyszeć odgłosy dalekich grzmotów. Postanawiam więc ruszyć w dół czerwonym, a potem czarnym szlakiem wzdluż Czarnej Wisełki. Najpiew jednak wstępuję do Izby Leśnej znajdujacej się parę metrów poniżej schoniska, w której jest wystawa powypychanych leśnych zwierzaków. Gdy stamtąd wychodzę grzmoty są już znacznie bliższe, nadal jednak nie na tyle bliskie, żebym spodziewała się rychłej burzy. Ruszam szybkim krokiem, mając nadzieję, ze uda mi się dojść do przystanku przed burzą. Po krótkim czasie zaczyna jednak padać. Początkowo deszcz jest niewielki, więc nie wyciągam ani kurtki ani płaszcza przeciwdeszczowego. Staram się iść nie środkiem drogi, a bokiem pod drzewami tak by nie zmoknąć. Nie wiadomo jednak kiedy drobny deszcz przeradza się w ulewę i gdy przychodzi mi do głowy myśl, aby się ubrać, okazuje się, ze w zasadzie nie ma to większego sensu, bo i tak jestem już nieźle przemoczona. Dla zasady zakładam jednak kurtkę. Ludzi na szlaku prawie w ogóle nie ma. Przede mną idzie tylko dwóch chłopaków, z tyłu też widac kogoś. W którymś momencie daćdochodzę do rozwidlenia dróg. Nigdzie oznakowań na drzewach nie widać, ale ponieważ ludzie przede mną nie zastanawiając się wiele wybierają lewą drogę pod górkę, więc postanawiam iść za nimi. Leje tak, że nie ma jak wyjąć mapy z plecaka. Poza tym okulary mam tak zmoknięte, że i tak zbyt wiele bym przez nie nie widziała. Droga nie podoba mi się jednak, bo nigdzie nie widać naków, poza tym idzie mocno pod górkę, podczas gdy zasadniczo powinnam przecież schodzić w dół. Idę jednak dalej, rozglądając się na boki. W końcu udaje mi się na jednym z drzew wypatrzyć czarny znak. Nie uspokaja mnie to jednak na długo, bo szlak nadal idzie pod górę. Wyciągam nawet mapę na chwilę, ale za bardzo nie chce mi się robić większych analiz, więc idę dalej. Chłopaków, którzy szli przede mną już nie widzę. Widzę natomiast dwójkę ludzi za mną idących tą samą drogą. Na górce jestem już niemal pewna, że poszłam źle, bo przecież szlak powinien iść wzdłuż rzeczki, a tu jej nie ma, dolina została na dole. Staję więc pod okapem stojącego tam domu i myślę. W międzyczasie deszcz przeradza się w prawdziwą ulewę, a grzmoty stają się zupełnie bliskie, co jest dowodem na to, że burza jest już "tu", a nie "gdzieś tam". Pojawiają się nagle ci ludzie, którzy szli za mną i mówią coś do mnie - deszcz jednak tak szumi, że nic nie słyszę. Pokazuję im na migi, że nie słyszę, więc podchodzą do mnie. Oni te też mają wątpliwości co do tej trasy. Razem zastanawiamy się, co dalej robić. W końcu pukamy do tego domu, pod którym stoimy, zeby spytać, gdzie jesteśmy. Właściciel mówi, że rzeczywiście trzeba było iść na dół w prawą stronę i że jesteśmy na Stecówce przy czerwonym szlaku na Przełęcz Szarcula. Nie poleca dalszej drogi tym szlakiem, bo z tych warunkach byłoby tam samo błoto. Radzi, abyśmy poszli dalej asfaltową drogą do tej samej przełęczy. Ja osobiście wolalałabym wrócić do tego rozwidlenia, gdzie pomyliłam drogi i zejść na właściwy szlak. Nie za bardzo mamjednak ochotę iść w tych warunkach sama (leje jak z cebra, co i rusz walą pioruny i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie miało się to zmienić), a ci moi przypadkowi towarzysze wolą iść na Szarculę i tam zadzwonić po busiarza. Ponieważ zachęcają mnie bym poszła z nimi, tak też robię. Jestem przemoczona do ostatniej nitki, w butach, które jakoś do tej pory mi nie przemakały, mam istne jezioro i przy każdym kroku czuję chlupotanie. Jest przy tym tak ciepło, że nad ziemią unosi się para. W któryms momencie piorun uderza bardzo blisko, aż serce podskakuje do gardła. Idzie się jednak bardzo przyjemnie, jest nam wesoło! Okazuje się, że ci ludzie, małzeństwo w średnim wieku, są z moich okolic, że też jeżdżą w góry, co zaraz nasuwa tematy do rozmów.

Droga na przełęcz mija mi bardzo szybko. Na parkingu stoi trochę samochodów, są też na szczęście drewniane wiaty i mimo, że ciężko się do nich dostać z powodu olbrzymich kałuż zagradzających wejście, to jakoś się do nich wciskamy i dzwonimy po busa. Najpierw jest problem z wyjaśnieniem kierowcy, gdzie dokładnie jesteśmy. Gdy jednak słyszy "Przełęcz Szarcula", wszystko jest jasne. Oprócz nas znajdują się jeszcze dwie dziewczyny chętne na powrót do Wisły. Bus pojawia się bardzo szybko. Kończy się więc przedwcześnie ta wycieczka. Szkoda...

Wracam prosto na kwaterę. Wszystko totalnie przemoczone. Woda wewnątrz plecaka, a nawet w zamkniętym pokrowcu od aparatu, który rzekomo miał być nieprzemakalny... Buty będę się suszyły przez kilka następnych dni...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz