czwartek, 11 czerwca 2009

Zubrzyca Górna: Orawski Park Etnograficzny







Na Boże Ciało planuję wycieczkę do skansenu w Zubrzycy odległej od Zawoi o 10-15 km. Rano pogoda jest dobra, ale zapowiadane są burze, więc wolę zrezygnować z gór. Problem jest jednak taki, że do Zubrzycy nic nie jeździ, a na pieszo jest to 6 godzin drogi w dwie strony plus oczywiście czas potrzebny na zwiedzanie skansenu. Wpadam na pomysł, aby jechać tam rowerem. Wypożyczalnia jest Wilcznej przy sklepie spożywczym czynnym 7 dni w tygodniu. Wypożyczenie roweru na cały dzień kosztuje 25 zł. Decyduję się więc na rower, chociaż nie jeździłam już od wieków. Spodziewam się, że będą problemy i już z góry nastawiam się na to, że sporą część trasy będę musiała przejść na pieszo.

Do pokonania jest powiedzmy 13 km w jedną stronę. Sęk w tym, że do połowy trasy jest cały czas pod górkę. Trzeba bowiem dojechać do Przełęczy Krowiarki położonej na wysokości 1012 m, podczas gdy Zawoja leży jakieś 200-300 m niżej. Cały czas jedzie się szosą o niewielkim nachylenia, ale dla mnie to i tak za dużo. Udaje mi się dojechać tylko do Zawoi Policznej, a i to z licznymi przystankami. Tam też ostatecznie decyduję, że póki co to już dość tej jazdy. Schodzę z roweru ledwo żywa i nie zamierzam na niego wsiadać prędzej niż na przełęczy. Widzę, że szybciej, a co najważniejsze łatwiej dotrę tam na pieszo. Zajmie mi to około półtorej godziny.

Na pieszo jest znacznie łatwiej, ale problemem są samochody jadące w dużych ilościach. Droga nie jest zbyt szeroka, więc co i rusz muszę schodzić na pobocze. Poza tym na ostatnim odcinku są ostre zakręty, więc trzeba uważać. Chociaż idę wolno, to i tak jestem zmęczona, bo cały czas pod górę, a do tego jest bardzo ciepło. Dłuższą przerwę robię sobie dopiero na przełęczy, gdzie kręci się sporo ludzi wybierających się na Babią. Po odpoczynku wsiadam wreszcie na rower - od przełęczy jest już cały czas w dół. To jest dopiero jazda! Zero wysiłku, żadnego pedałowanie i mknie się przed siebie! Wiatr siecze po twarzy i rękach i chociaż jest ciepło, to momentami zdaje się on wręcz lodowaty. Chciałoby się powiedzieć - z górki na pazurki! Jadę cały czas na hamulcu, bo takiej jazdy nie jestem zwyczajna, a poza tym szosa jest pełna dziur i łat oraz piasku i drobnych kamyczków. Boję się, że rower mi się na nich pośliźnie i się przewrócę. Zaczynam nawet żałować, że nie wzięłam kasku z wypożyczalni. Trzymam się więc kierownicy tak kurczowo, że zaczynają mnie boleć dłonie. Jadę tak kilka kilometrów. Nie wiadomo kiedy frajda się kończy - pojawiają się zabudowania Zubrzycy, a wkrótce także i skansen.

Przy skansenie wielka niespodzianka - wywieszona kartka informuje, że z powodu święta skansen zamknięty. Wściec się można! Na parkingu obok są też inni ludzie - wszyscy pocałują klamkę. Stoję pod bramą i nie mogę w to uwierzyć, że w długi czerwcowy weekend może komukolwiek przyjść do głowy zamknięcie obiektu turystycznego! Skansen dookoła otoczony jest wysokim ogrodzeniem, ale mam nadzieję, że gdzieś znajdę jakiś wyłom i uda mi się chociaż cokolwiek zobaczyć. Postanawiam więc obejść go dookoła. I dobrze, bo okazuje się, że większość budynków położona jest poza ogrodzeniem i jest do nich dostęp tzn. nie można wejść do środka, ale może zobaczyć je z zewnątrz.

Budynki stoją z dala od szosy - trzeba skręcić w polną dróżkę tuż obok skansenu. Z dróżki tej widać kilka budynków i w pierwszej chwili wydaje się nawet, że są to zamieszkane gospodarstwa, ale gdy podejdzie się bliżej, widać, że to obiekty zabytkowe. Im dalej się idzie, tym więcej się ich pokazuje. Budynki stoją na rozległej łące, oddalone nieco od siebie. Jednym z pierwszych jest chata Misińców, w której podczas budowy drogi mieszkał w 1938 roku Karol Wojtyła. Do większości domów można zajrzeć przez okna - w środku są dawne meble i sprzęty. Sama łąka z tymi domami jest piękna - taka wiejsko-sielska. Zielona trawa, ule, żółte kwiatki - pięknie po prostu. Do tego ludzi bardzo niewielu, bo pewnie nikt nie szukał skansenu widząc, że jest on zamknięty. Nie chce się stamtąd odchodzić, ale czas nagli tym bardziej, że nie wiadomo kiedy pojawiają się granatowe chmury zapowiadające burzę. Zbieram się więc szybko w drogę powrotną.

Wracam tą samą droga, którą przyszłam-przyjechałam. Do przełęczy mam pod górkę i nawet nie próbuję jechać rowerem. W międzyczasie chmury przemieszczają się w inną stronę i gdy kończą się zabudowania Zubrzycy, pojawiają się Tatry. Staram się napatrzeć na nie, ile się da, bo spodziewam się, że szybko schowają się za chmurami. Będą mi jednak jeszcze towarzyszyć w drodze do przełęczy i w kilku miejscach pomiędzy drzewami pokażą się w jeszcze pełniejszej krasie. Do przełęczy idzie mi się dobrze, znacznie łatwiej niż od strony Zawoi. Od przełęczy jadę już rowerem. Po drodze jedna przerwa na parkingu, z którego widać Babią i druga w Zawoi Policznej, gdzie zatrzymuję się zrobić zdjęcia owcom, których za często w Zawoi nie widać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz